A więc było tak, choroba nie pozwała mi się podejść, czyli poddać w wątpliwość to co się aktualnie uważa, myśli. Nie wspominając już o sposobie wyleczenia. W chorobie jest jak we śnie, nie zadaje się pytań czy to prawda, czy to możliwe, uczciwe itp. Żyje się tym koszmarem, bez zadawania pytań, i tak właśnie żyłem. Byłem już mocno zmęczony, zrezygnowany, takie życie nie było dla mnie dużo warte.
Ale...
Wiedziałem, tak jak wy wszyscy, że jeśli cokolwiek istnieje to to jest. Ta myśl mnie nurtowała, gdyż choroba bez dwóch zdań istnieje ale co to jest, jak wygląda, gdzie siedzi, tego nie wiedziałem. Naiwny byłem ale nie głupi, więc nie odpuszczałem tej "słusznej" królowej. No bo w końcu jeśli choroba jest na 10000% oczywista, prawdziwa, słuszna to nie ma dla niej trudnych pytań. Mogłem tylko odczuwać jej przykre objawy ale nie otrzymałem odpowiedzi o tym skąd się bierze.
Po pierwsze nie wiem z czym walczę, nie wiem skąd się bierze i gdzie teraz jest. Sytuacja patowa

Aż pewnego dnia wpadłem na pewien podstęp. Że ją sprowokuję aby się ukazała, odpowiedziała, określiła i najważniejsze zdradziła się. Wpierw nastawiłem się na maksymalne "słuchanie". Jeśli tego nie zrobisz, nic nie zrozumiesz, nie myśl !, tylko słuchaj, czekaj na odpowiedź, ani mru mru, pozwól jej się wypowiedzieć !, daj jej przestrzeń.
Wszystko rozegrało się w ciągu kilkunastu sekund. To mnie olśniło, zwaliło z nóg, dało nową wiarę. Zadałem jej tylko jedno pytanie, pytanie które pozwalało określić gdzie jest, czym jest, jakie ma intencje wobec mnie. Te pytanie jest stwierdzeniem. To tylko dwa słowa, ale mnogość doznań jakie doświadczałem zwalają z nóg. Byłem czujny i WIEDZIAŁEM ŻE ODPOWIE MI TYLKO CHOROBA!
Po moim pytaniu jak ulewa spadło na mnie całe oblicze tej choroby, jej intencje, gdzie się znajduje, usłyszałem jej głos. Dosłownie usłyszałem głos, całe zdania z podświadomości, tak wyraźne jakby człowiek to mówił. Pytanie które jej zadałem musiało spowodować taki porażający oddźwięk, bo były zaprzeczeniem jej egzystencji. Każda moja czy Twoja choroba musi jednakowo odpowiedzieć na to pytanie/stwierdzenie. To pytanie/stwierdzenie, zawsze ją zmusza do największego poświęcenia w obronie własnego bytu. Choroba odpowie (obroni się) tak mocno że ją usłyszysz, zrozumiesz przekaz. Teraz nastaw się na odbiór, ja też to przechodziłem (czułem wtedy, że zemdleję, bez kitu

I najważniejsze, pamiętaj że jeśli z nieznanych ci powodów uciekniesz od tego pytania, już teraz zastanów się czemu uciekłeś ?
Jeśli jesteś już gotów na spotkanie twarzą w twarz z chorobą krzyknij
W MYŚLACH, ZDECYDOWANIE I GŁOŚNO:
"LUBIĘ SIEBIE !!!!!!"
To co doświadczasz po takim stwierdzeniu to cały gniew choroby. Teraz możesz być albo potulnym chłopcem bądź dziewczynką i się z nią przeprosić.
Albo możesz wybrać swoją drogę i "zagłuszać ją" stwierdzeniem: spokojnie, jest miernie z minusem, spokojnie itd..
Pomalutku ale do celu, dopiero jak uwierzysz w mierne przechodź na dostateczne, bo inaczej stracisz wiarę i będziesz się gorzej czuł.
Sam to przechodziłem, metodą prób i błędów.
Ja wyszedłem z tego cholerstwa, Tobie też się uda.